Forum www.grochowscy.pl Strona Główna www.grochowscy.pl
Forum Stowarzyszenia 2 Pułku Ułanów Grochowskich im. Józefa Dwernickiego
 
 » FAQ   » Szukaj   » Użytkownicy   » Grupy  » Galerie   » Rejestracja 
 » Profil   » Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   » Zaloguj 

Wyjątki z "Kroniki rodu..."

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.grochowscy.pl Strona Główna -> 2 Pułk Ułanów Grochowskich
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Indar




Dołączył: 12 Mar 2012
Posty: 10
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 18:10, 14 Mar 2012    Temat postu: Wyjątki z "Kroniki rodu..."

Odświeżając sobie informację o dziadku ułanie przypomniałem sobie że dziadek pisał coś w rodzaju "Kroniki" - okazało się że mój ojciec ma ją w domu. Od razu zabrałem się za czytanie - o kampanii wrześniowej dużo nie ma, jedynie informacja o tym że został zmobilizowany 31 sierpnia do swojego macieżystego pułku, o potyczkach i tym jak został ranny a póżniej jak opuścił szpital. Trochę za to więcej jest o jego służbie w Pułku do 1936r.
wyjątki (pisownia oryginalna, przytaczam co ciekawsze fragmenty):
"Ważniejsze wydarzenia podczas mojej służby w pułku, to był pogrzeb Marszałka Piłsudskiego, który zmarł 12 maja 1935 roku, więc z każdego pułku wybierano wzorowy pluton... W tym czasie odbywała się u nas szkoła pułkowa więc z osiemdziesięciu ułanów wybrano... między innymi i mnie ten zaszczyt spotkał...
... służbę wojskową wspominam zawsze z wielką przyjemnością, może dlatego że warunki w naszym pułku były bardzo dobre... Wielu starszych oficerów było z wysokich rodów ksiażęcych - jak hrabia Czapski major, który był naszym kwatermistrzem, ksiaże Czetweryński, tak samo ksiaże Sapieha mój dowódca szwadronu. Był tak samo rotmistrz Mieczysław Poniatowski...
W 1936 roku 14 lipca transportem kolejowym wyjechaliśmy na manewry na Kresy Wschodnie...
...od dnia 20 września 1935 roku do końca mojej służby do 20 września 1936 roku prowadziłem kancelarię szwadronową...
...po manewrach wróciliśmy do koszar 18 września i 20 września 1936 roku zostałem zwolniony do cywila..."
A co do wojny, jest wzmianka:
"... Już nad ranem gdy przejeżdżaliśmy przez Białystok mój dowódca szwadronu rtm. Wyszyński kazał mnie dowieść do szpitala św Rocha... i tak skończyła sie moja wojna w 1939 roku..."
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Indar




Dołączył: 12 Mar 2012
Posty: 10
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 18:33, 14 Mar 2012    Temat postu:

Znalazłem też u siebie zdjęcia otrzymane od dziadka - część już przesłałem, ale jednego nie. Pamiątkowe zdjęcie na którym jest mój dziadek w towarzystwie czterech innych ułanów -zeskanuję i prześlę.
Zdjęć jest więcej, z rozmowy z wujem który został w Ełku wiem że powinien być tam album w którym dziadek miał inne zdjęcia ze służby.
A co do zdjęcia:

[link widoczny dla zalogowanych]

na jego odwrocie mam adnotację dziadka: " Drugi szwadron 2 pułku ułanów Grochowskich w którym ja służyłem, zdjęcie na zakończenie szkoły podoficerskiej. 30 lipca 1935r."
pozdrawiam
Powrót do góry
Zobacz profil autora
stary wachmistrz




Dołączył: 30 Paź 2010
Posty: 32
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Pon 0:08, 16 Kwi 2012    Temat postu: Re: Wyjątki z "Kroniki rodu..."

Indar napisał:
Odświeżając sobie informację o dziadku ułanie przypomniałem sobie że dziadek pisał coś w rodzaju "Kroniki" - okazało się że mój ojciec ma ją w domu. Od razu zabrałem się za czytanie - o kampanii wrześniowej dużo nie ma, jedynie informacja o tym że został zmobilizowany 31 sierpnia do swojego macieżystego pułku, o potyczkach i tym jak został ranny a póżniej jak opuścił szpital. Trochę za to więcej jest o jego służbie w Pułku do 1936r.
wyjątki (pisownia oryginalna, przytaczam co ciekawsze fragmenty):
"Ważniejsze wydarzenia podczas mojej służby w pułku, to był pogrzeb Marszałka Piłsudskiego, który zmarł 12 maja 1935 roku, więc z każdego pułku wybierano wzorowy pluton... W tym czasie odbywała się u nas szkoła pułkowa więc z osiemdziesięciu ułanów wybrano... między innymi i mnie ten zaszczyt spotkał...
... służbę wojskową wspominam zawsze z wielką przyjemnością, może dlatego że warunki w naszym pułku były bardzo dobre... Wielu starszych oficerów było z wysokich rodów ksiażęcych - jak hrabia Czapski major, który był naszym kwatermistrzem, ksiaże Czetweryński, tak samo ksiaże Sapieha mój dowódca szwadronu. Był tak samo rotmistrz Mieczysław Poniatowski...
W 1936 roku 14 lipca transportem kolejowym wyjechaliśmy na manewry na Kresy Wschodnie...
...od dnia 20 września 1935 roku do końca mojej służby do 20 września 1936 roku prowadziłem kancelarię szwadronową...
...po manewrach wróciliśmy do koszar 18 września i 20 września 1936 roku zostałem zwolniony do cywila..."
A co do wojny, jest wzmianka:
"... Już nad ranem gdy przejeżdżaliśmy przez Białystok mój dowódca szwadronu rtm. Wyszyński kazał mnie dowieść do szpitala św Rocha... i tak skończyła sie moja wojna w 1939 roku..."


Szanowny Indarze,

Pański dziadek miał interesujacą kronikę, ale moim zdaniem,że twój pański dziadek był nieświadomy nt. o pochodzeniu arystokratycznych w 2 P.Uł. Grochowskich.
Nadmieniam się, że mjr Bronislaw Czapski nie miał wspólnego z hrabiostwami Huttenami-Czapskimi, a także rtm Poniatowski Mieczysław nie miał wspólnego z książetami Poniatowskimi herbu Ciołek.
Inni Czapscy i Poniatowscy przeciez to rodzina szlachecka.
A inni rzeczywiscie byli książetami (jego przodkowie byli z WXL) .
Książeta Świętopełk-Czetwertyński i Eustachy Seweryn Sapieha byli niskimi oficerami rezerwy (okres 1935-1939 r.) i oni byli tylko dowódcami plutonów szwadronów.

Serdecznie dziekuje za zbliżenie historii pańskiego dziadka w 2 P.Uł. Grochowskich

Szanowny Indarze,
Chciałbym zapytac w/s kroniki, ze Pański dziadek napisał nt. Manewry na Kresy Wschodnie w lipcu 1936 r. (czy coś wspominiało w tej miejscowości podczas Manewrów ?)

Za co z góry serdecznie dziekuje

Z kawaleryjskim pozdrowieniem


Ostatnio zmieniony przez stary wachmistrz dnia Pon 0:27, 16 Kwi 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Indar




Dołączył: 12 Mar 2012
Posty: 10
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 17:14, 09 Maj 2012    Temat postu:

Przepraszam za milczenie, dawno tu nie zaglądałem.
Czekam na wersję elektroniczną "kroniki", jeden z wnuków zobowiązał się że zajmie się przepisaniem. Jak tylko będę ją miał to umieszczę fragmenty dotyczące służby w 2 Pułku.
Być może nie był świadomy - wcale się nie zdziwię że tylko mu się wydawało o tych koneksjach rodzinnych. No ale tak zapisał.
pozdrawiam i do przeczytania.
Krzysiek
Powrót do góry
Zobacz profil autora
stary wachmistrz




Dołączył: 30 Paź 2010
Posty: 32
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Pią 23:24, 01 Cze 2012    Temat postu:

Indar napisał:
Przepraszam za milczenie, dawno tu nie zaglądałem.
Czekam na wersję elektroniczną "kroniki", jeden z wnuków zobowiązał się że zajmie się przepisaniem. Jak tylko będę ją miał to umieszczę fragmenty dotyczące służby w 2 Pułku.
Być może nie był świadomy - wcale się nie zdziwię że tylko mu się wydawało o tych koneksjach rodzinnych. No ale tak zapisał.
pozdrawiam i do przeczytania.
Krzysiek


Krzysiu,
Nie szkodzi i czekamy cierpliwe na twoją nową historię nt. 2 p.ułanów.

pozdrawiam po grochowsku

Starszy wachmistrz - tez krzysiek Smile
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Indar




Dołączył: 12 Mar 2012
Posty: 10
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 9:16, 30 Wrz 2013    Temat postu:

Trochę późno, ale lepiej niż wcale - prawda? Smile
To część kroniki pisana przez mojego nieżyjącego już dziadka. Nie zmieniam nic, cytuję dokładnie słowa zapisane przez Niego. Oczywiście pomijam rzeczy nie związane ze służbą i sprawy osobiste. Chociaż nie wszystkie.

"...
Ja Stanisław Babiński dziś 16 marca skończyłem 85 lat, urodziłem się 16 marca 1913 roku, była to palmowa niedziela. Urodziłem się w miejscowości Kopiec Stare gmina i parafia Kobylin powiat Wysoko-Mazowiecki. Rodzicami moimi byli Władysław ojciec ur.1886 roku i matka moja ur. w 1893 roku Konstancja, z domu Kropiwnicka, byłem ich pierwszym dzieckiem. Gdy miałem półtora roku wybuchła pierwsza wojna światowa - w sierpniu 1914 roku, na którą został powołany mój ojciec zaraz na początku sierpnia. Zostawił nas troje, moją matkę która była już trzy miesiące w ciąży, mnie półtorarocznego chłopaka i moją babkę, która też była jeszcze dość młoda bo miała zaledwie 40 lat. Była to mojej mamusi matka, wdowa, bo dziadek mój zmarł w 1900 roku. Ojciec mój w czynnej służbie służył trzy lata w rosyjskiej armii w latach 1907 – 1909 roku, a że był mężczyzną przystojnym i okazałym to dostał przydział do carskiej gwardii w Petersburgu. Na wojnie dostał przydział do magazynów wojskowych przy armii, która broniła Osowca nad Biebrzą. Osowiec był w owym czasie potężną twierdzą, którą Niemcy oblegali przeszło osiem miesięcy i nie mogli jej zdobyć, a ponieważ Osowiec od nas był położony około 50 kilometrów to moja matka kilkakrotnie jeździła do mojego ojca zawsze zabierając mnie ze sobą. Kiedy w sierpniu 1915 roku Niemcy zdobyli Łomżę, to mieli zamiar od tyłu uderzyć na Osowiec ale, że Rosjanie wcześniej wycofali się z Osowca w kierunku Białegostoku, a wcześniej wycofali wszystkie swoje magazyny, gdzie pracował mój ojciec aż pod Wołkowysk. I od tej chwili kiedy Niemcy zajęli nasze tereny to wszelka łączność z nami została zerwana i nie było od mojego ojca żadnej wiadomości. Pierwszy list od mojego ojca otrzymaliśmy w końcu lutego 1918 roku. W liście pisał, że dostał się do niewoli niemieckiej w końcu 1917 roku i pisze, że znajdują się w obozie jenieckim w Lotaryngii i że warunki są okropne, a szczególnie dokuczał głód więc prosił, ażeby przysłać coś do życia, ale Niemcy żadnych produktów nie zezwalali posyłać, a jedynie suchary i trochę razowego chleba, więc pamiętam nawet jeszcze dziś jak mamusia kroiła bochenki razowego chleba na małe pajdki i suszyła ten chleb w piekarniku i często ten chleb suszony wysyłała do ojca, a ojciec pisał, że ten chleb otrzymują. W następnym liście ojciec pisał żeby mamusia pisała do władz niemieckich podanie o zwolnienie ojca z obozu, że z tego obozu kilku jeńców zostało zwolnionych i to przynajmniej tylko rolników, więc moja mamusia zaczęła się starać o zwolnienie ojca. Zwalniali tylko takich, którzy posiadali średnie lub większe gospodarstwa, a to dlatego, że takie gospodarstwa dawały władzom niemieckim dużo żywności w postaci mięsa i zboża. No i po wielu staraniach mego ojca zwolniono z niewoli, tak że w sierpniu 1918 roku wrócił do domu. Jeszcze przed zwolnieniem ojca z powiatu przyjeżdżała komisja władz niemieckich i badała stan gospodarstwa mojej matki. Stwierdzono, że warunki do zwolnienia mego ojca z niewoli jest możliwe na 14 hektarach ziemi zostały dwa konie, 6 sztuk bydła, więc jak na stan wojny było dosyć dobrze, i na takiej podstawie został zwolniony. Ojciec mój wrócił z wojny, czyli z niewoli bardzo wycieńczony, ważył 55kg a przed wojną ważył 90kg, ale już po kilku miesiącach zaczął wracać do normy.
Gdy w 1918 roku zaczęła powstawać armia polska, kiedy Polska odzyskała swoją niepodległość już ojca mego nie wzięto do wojska chociaż miał w tym czasie 32 lata, może dlatego, że był bardzo zniszczony przez niewolę niemiecką, w której przebywał około 10 miesięcy.
...
Nasza organizacja młodzieżowa istniała prawie 6 lat tylko z czasem zaczęło ubywać członków, część dziewcząt powychodziła za mąż do innych wsi, kilku chłopców wzięto do wojska. Bodaj wszyscy, którzy ubyli byli bardziej aktywni od pozostałych. Mnie też powołano do wojska z początkiem listopada 1934 roku. Służyłem w II Pułku Ułanów Grochowskich im. Gen. Józefa Dwernickiego, który to jeszcze będąc pułkownikiem był podczas powstania listopadowego w roku 1830 i 1831 dowódcą drugiego pułku ułanów, który dzielnie się odznaczył w bitwie pod Grochowem i dlatego dostał nazwę ułanów grochowskich. Nasz drugi pułk ułanów tworząc się na Ukrainie w 1917 roku po rewolucji rosyjskiej przyjął tradycję tego pułku i nazwę ułanów grochowskich, także zachował barwę tego pułku biało-granatową. Nosiliśmy czapki rogatywki z białym otokiem i na spodniach granatowych oficerowie nasi nosili dwa lampasy w kolorze białym, a podoficerowie nosili na spodniach po jednym pasie, ale to było umundurowanie tylko wyjściowe, bo ćwiczebne to było koloru zielonego.
Nasz pułk miał tradycje bardzo chwalebną, szczególnie w wielu bitwach odznaczył się w walkach z bolszewikami w 1920 roku, a także w drugiej wojnie światowej z Niemcami, w której ja już też brałem udział.
Drugi pułk ułanów stacjonował od roku 1921 w Suwałkach aż do drugiej wojny światowej.
Służąc w tym pułku ukończyłem szkołę podoficerską dla ułanów z czwartą lokatą na 80 ułanów. Po ukończeniu szkoły awansowałem na stanowisko ułana, a w dniu 11 listopada awans na kaprala. Drugi pułk miał świetnych oficerów, których było w pułku około 36, a podoficerów zawodowych około 85. Ułani byli świetnie szkoleni, także nasi ułani brali często w różnych zawodach przeważnie jeździeckich, czy w strzelaniu, czy w zawodach różnych patroli. W roku 1934 nasz pułk zdobył pierwszą nagrodę w zawodach tak zwanych „Military”. Były to zawody jeździeckie , w których brało udział po kilku jeźdźców z czterdziestu pułków kawalerii, bo tyle było pułków kawalerii w naszej armii do września 1939 roku.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Indar




Dołączył: 12 Mar 2012
Posty: 10
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 9:19, 30 Wrz 2013    Temat postu:

Ważniejsze wydarzenia podczas mojej służby w pułku, to był pogrzeb Marszałka Józefa Piłsudskiego, który zmarł 12 maja 1935 roku, więc z każdego pułku wybierano wzorowy pluton jak w kawalerii. Trzydziestu kilku ułanów z pocztem sztandarowym na czele. W tym czasie odbywała się u nas szkoła pułkowa, więc z osiemdziesięciu ułanów wybrano najbardziej okazałych między innymi i mnie ten zaszczyt spotkał, a konie nam tu wybrano z całego pułku też najładniejsze. Każdy maści kasztan z gwiazdką białą na czole tak, że już po dniu organizacji wieczorem 13 maja ruszyliśmy transportem kolejowym do Warszawy zabierając ze sobą kuchnię polową i trzy wozy taborowe.
Do Warszawy zajechaliśmy 14 maja przed wieczorem. Prawie całą dobę jechaliśmy. Dlatego tak długo, bo mieliśmy kilka postoi na stacjach - trzeba było konie obrokować i spoić. Tak samo ułani spożywali w tym czasie trzy posiłki. W Warszawie po przyjeździe czekaliśmy kilka godzin, gdzie będzie nasza kwatera, bo kawalerię musieli rozkwaterować poza Warszawą. Nam wyznaczono kwaterę aż za Raszynem trzy kilometry w jakiejś wsi, a to przeszło 25 kilometrów musieliśmy całą noc jechać. Tam na kwaterach mieliśmy dwa dni odpoczynku żeby odpocząć i doprowadzić do porządku swój wygląd i koni. W piątek o szóstej rano wyjechaliśmy do Warszawy na pogrzeb Marszałka i ostatnią defiladę przed Wodzem. Wyjeżdżaliśmy z Raszyna w deszcz więc odtroczyliśmy płaszcze od siodła żeby tak bardzo nie zmoknąć, ale jak zajechaliśmy do Warszawy to deszcz przestał padać i zrobił się piękny słoneczny dzień.
Mieliśmy jeszcze dosyć dużo czasu do przyłączenia i połączenia się z innymi oddziałami kawalerii na Plac Zamkowy, gdzie tworzono kondukt pogrzebowy. Ten czas został nam poświęcony na doprowadzenie plutonu żeby się dobrze prezentował - a byliśmy zmoczeni i opryskani błotem, więc trzeba było wszystko czyścić jak nasze umundurowanie, a szczególnie buty opryskane błotem. Tak samo oczyścić siodła i konie, i tak wszystko zostało zrobione. Kondukt rozpoczął się wyruszeniem z katedry św. Jana o godzinie 12 gdzie przed katedrą złożono trumnę Marszałka na lawecie to znaczy na armacie. Za trumną szły żona Marszałka i obie córki oraz bliższa rodzina tak samo dwóch podoficerów prowadziło klacz Marszałka osiodłaną w piękne siodło.
Za rodziną szli rząd RP admiralicja i oddziały wojska. Kawaleria jechała szóstkami . Nasz pluton podążał ze swoim sztandarem około 200 metrów za trumną. Same wojsko rozciągnęło się 3 kilometry po obu stronach szpalery oficerów i księży i z tyłu tysiąc ludności tak z samej Warszawy jak i przybyłych z całej Polski. Cały kondukt maszerował ulicami Warszawy na Pola Mokotowskie gdzie miała się odbyć ostatnia defilada wojskowa przed zmarłym swym wodzem. Wszystkie plutony kawalerii odłączyły się od konduktu na plac Wyścigowy i tam czekaliśmy do chwili wzięcia udziału w defiladzie, która rozpoczęła się około godziny trzeciej. Na defiladzie jechaliśmy w szykach rozwiniętych to znaczy oddziały kawalerii i piechoty w dwuszeregach. Trumna Marszałka stała na dość wysoko na specjalnym usypanym wzniesieniu po prawej stronie defilady. Po defiladzie, która trwała mniej więcej dwie godziny oddziały wojskowe zdążały na swoje kwatery. Tylko wszystkie poczty sztandarowe ze sztandarami pojechały do Krakowa. Zaraz po defiladzie w godzinę rozszalała się straszna burza z piorunami i może trwała z godzinę także znowu dojechaliśmy na swoją kwaterę w Raszynie to byliśmy zmoczeni tak samo jak rano. W sobotę 18 maja wyruszyliśmy na dworzec Wileński w Warszawie, gdzie po załadowaniu się do wagonów ruszyliśmy do Suwałk i w niedzielę rano już byliśmy na miejscu.
Służbę swoją wojskową wspominam zawsze z wielką przyjemnością może dlatego, że warunki w naszym pułku były bardzo dobre. Oficerowie nasi byli bardzo wyrozumiali dla nas. Połowa naszych oficerów to byli uczestnicy jeszcze pierwszej wojny światowej jak też wojny z bolszewikami w 1920 roku. Wielu starszych oficerów było z wysokich rodów kresowych – jak hrabia Czapski major, który był naszym kwatermistrzem, książę Czetwertyński, tak samo książę Sapiecha mój dowódca szwadronu. Był tak samo rotmistrz Mieczysław Poniatowski w prostej linii książąt Poniatowskich, który też służył w wojsku od 1918 roku, a połowa to byli już oficerowie, którzy jeszcze w tym czasie jeszcze na wojnie prochu nie wąchali. Podoficerowie też byli dość mili i wyrozumiali ale było z nich i kilku, których nie można pochwalić. Służba moja przebiegała dość ciekawie i byłem bardzo zadowolony szczególnie w drugim roku służby. Ja byłem bardzo zdolnym ułanem, byłem bardzo zdyscyplinowanym żołnierzem, moją ambicją było, żeby być najlepszym a miałem warunki ku temu. Byłem chłopakiem wysportowanym, dobrym jeźdźcem - na koniu jeździłem bardzo dobrze, często na zawodach brałem nagrody i wyróżnienia. Ważyłem wtedy 60kg przy wzroście 173cm i miałem wspaniałą klacz, która miała 12 lat nazywała się Pustelniczka. Była bardzo łagodna, chodziła za mną jak pies i bardzo dobrze skakała na przeszkodach. W ogóle była dobrze ujeżdżona, bardzo dobrze znosiła różne trudy na manewrach, bo nieraz w ciągu dnia robiło się i do 100 km dziennie chociaż tak duże marsze to tylko robiło się, gdy odbywały się jakieś zawody.
Najciekawsze czasy i przyjemne to były czasy na letnich manewrach. Przeciętnie takie manewry trwały dwa miesiące, zaczynały się w połowie lipca i kończyły w połowie września. Codziennie były inne kwatery w różnych warunkach po tygodniu ćwiczeń przeważnie się odpoczywało kilka dni w jednym miejscu.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Indar




Dołączył: 12 Mar 2012
Posty: 10
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 9:21, 30 Wrz 2013    Temat postu:

Poznawało się różnych ludzi, różne kultury, ale wszędzie przyjmowano nas życzliwie. Czasami mieszkańcy prosili aby jeszcze u nich pozostać, ale to gdzie zamieszkiwali sami Polacy, a czasami były i przykre zajścia. Pamiętam w 1935 roku byliśmy na manewrach prawie trzy tygodnie w okolicy Bydgoszczy i na Kujawach. Tam mieszkało sporo Niemców to były takie wypadki, że nie dali nam stajni dla naszych koni także kilka razy nawet była przez wojsko wzywana policja. A jeszcze gorzej było w drugim roku gdy byliśmy na manewrach na Białorusi w okolicach Baranowicz i Lidy.
Tam dużo mieszkało Białorusinów nawet całe wsie, gdzie nie było rodzin polskich, ale nie wszystka ludność Białoruska była wrogo nastawiona do Polaków. W 1936 roku 14 lipca transportem kolejowym wyjechaliśmy na manewry na Kresy Wschodnie tak nazywano wtedy te tereny. Ludność po wsiach tam żyła w biedzie ziemia tam bardzo słaba, gospodarstwa tam też. Chłopi białoruscy mieli niewielkie gospodarstwa do tego bardzo zacofana gospodarka była tam i miejscami dobra ziemia ale tam były duże majątki magnackie - takie po parę tysięcy hektarów ziemi i przy tym duże obszary lasów. Miejscowa ludność latem z tych lasów miała niezłe dochody zbierając grzyby i jagody. Ja na tych manewrach miałem dużo wolnego czasu gdyż na ćwiczenia nie jeździłem, bo prowadziłem kancelarię szwadronową od dnia 20 września 1935roku i do końca mojej służby do 20 września 1936 roku. Kiedy pracowałem w kancelarii to już nie miałem konia, a na manewrach to jeździłem w taborach, więc na manewrach, gdy pułk wyjeżdżał rano na ćwiczenia to ja zostawałem na kwaterze, gdzie miałem do dyspozycji telefon i dużo wolnego czasu. Szczególnie przez trzy tygodnie, gdzie pułk prowadził codziennie ostre strzelanie na poligonie oddalonym od naszych kwater o 28 kilometrów. Pułk wyjeżdżał zawsze o szóstej rano, wracał na kwaterę o siódmej przed wieczór, więc czasu miałem bardzo dużo. W związku z tym, że całymi niemal dniami włóczyłem się po wsi lub po polu, bo to był okres żniw więc uczyłem chłopów białoruskich jak kosić zboże kosą a nie tak jak oni cięli sierpami. Dużo zawierałem znajomości z mieszkańcami w podeszłym wieku, którzy mieli ponad 80 lat. Ciekawiłem się jak im się żyło jeszcze za caratu dużo przed pierwszą wojną światową. Przeważnie mówili, że zasadniczo na lepsze to niewiele, może to, że teraz ich synowie i wnuki chodzą do szkoły, gdzie teraz w prawie każdej białoruskiej większej wsi znajduje się szkoła i połowa młodych ludzi, którzy się rodzili przed samą wojną umie już dosyć nieźle czytać i pisać...
...
Jednym słowem Białoruś to był kraj tak zacofany o co najmniej 100 lat od Polski centralnej. Ale trzeba przyznać, że młodzież białoruska odnosiła się do nas żołnierzy dosyć życzliwie i często, tam gdzie kwaterowaliśmy, przeważnie w soboty czy niedziele to urządzali zabawy. Przeważnie te zabawy organizowali na powietrzu, czy to na łące lub na pastwisku, ktoś tam z miejscowych grajków zagrał na harmonii i jakichś bębnach i zabawa gotowa, więc miejscowa młodzież zapraszała i ułanów na te zabawy. Nawet nasi młodzi oficerowie przychodzili i tańczyli i co ciekawe młodzież białoruska na zabawy te przychodzili bez butów po prostu boso tak dziewczęta jak i chłopcy, a trzeba przyznać się większość tej młodzieży dobrze umiała tańczyć, więc przeważnie tańczono takie tańce jak poleczki, oberki, walce, fokstroty nawet czasami i zdarzały się i tanga jak muzykant umiał to zagrać. A trzeba przyznać , że tam nasi ułani mieli powodzenie u miejscowych dziewcząt, ja sam miałem bardzo miłą przygodę podczas manewrów. Pamiętam, że przyjechaliśmy na cztery dni do dosyć dużej wsi nazywała się Iwankowicze niedaleko Nowogródka. Tabor nasz przyjechał już wieczorem także nasi kwatermistrze zapewnili nam kwatery. Ja przeważnie zawsze dostawałem lepszą kwaterę bo tam ja urządzałem tam małą swoją kancelarię, zawsze o ile postój trwał w jednej miejscowości dłużej niż dwa dni to nasi łącznikowcy instalowali u mnie telefon, bo jak tylko jeden dzień to telefonu nie zakładano. Na drugi dzień rano wstałem i wziąłem menażkę i udałem się na śniadanie do kuchni polowej. Po śniadaniu wracając na swoją kwaterę zobaczyłem za płotem w sąsiednim gospodarstwie na łące śliczną dziewczynę, która coś tam zbierała na tej łące i co mnie zaciekawiło, że ta panienka nie jest boso a w jakichś tam ładnych sandałkach na nogach i to mnie bardzo zaciekawiło. Zaszedłem więc na swoją kwaterę, postawiłem menażkę i wyjąłem swój mundur wyjściowy bardzo ładny choć wprawdzie drelichowy. Przebrałem się prędko, żeby mi ta panna nie uciekła, ale nie - w dalszym ciągu zajęta była swoją pracą, więc przeskoczyłem przez płot i podchodzę szybko do panny, która już mnie zobaczyła i podniosła głowę ze zdziwieniem na mnie patrząc. Ja pięknie zasalutowałem, szczęknąłem ostrogami i mówię „dzień dobry panno Zosiu” ona się pięknie uśmiechnęła i mówi a skąd ja wiem, że ona się nazywa Zosia , mówię, że widzę że pani mieszka niedaleko Nowogródka więc sądzę, że wszystkie piękne tu panny powinny się nazywać Zosia tak jak to wykazał Adam Mickiewicz w swoim poemacie pod tytułem „Pan Tadeusz”. I tak pięknie się składa, że pani powinna nazywać się Zosia, bo ja właśnie mam na imię Tadeusz chociaż nazwisko nie Soplica ale za to jestem z krwi i kości ułanem i do tego nie bardzo szpetnym więc byłaby z nas piękna para i jeszcze ładniejsza jak ta w „Panu Tadeuszu” i tak zaczęliśmy się przekomarzać ze sobą, panna zapomniała o robocie a ona na tej łące len przewracała na rosie ażeby dobre włókno było. I tak rozmawiając ze sobą nie zauważyłem, że jakaś pani do nas podeszła. Odwróciłem się stała przede mną dosyć przyzwoita pani, moja Panna Zosia mówi do mnie to jest moja mamusia a do matki mówi to jest pan Tadeusz - ułan tak jak w „Panu Tadeuszu” i żałuję bardzo, że nie nazywa się Soplica bo mnie nazwał panną Zosią. Matka śmiejąc się podała mi rękę, którą szarmancko pocałowałem i zaczęliśmy rozmawiać. Okazało się, że córka nie nazywa się Zosia tak jak chciałem ale Wala. Ma nieskończone 18 lat i uczy się w gimnazjum w Baranowiczach, gdzie ojciec panny Wali pracował na kolei ale przed ośmiu laty uległ ciężkiemu wypadkowi. Jest teraz inwalidą, a że pochodzi z tej wsi mają nieduże gospodarstwo i przy rencie męża nieźle się powodzi. Tak w kilku zdaniach pokrótce opisała swoją historię, ale odchodząc do domu zaprosiła mnie żeby ich odwiedzić wieczorem jak będę wolny, ja jeszcze pogwarzyłem z panną Walą, która mnie też zaprosiła żebym do nich przyszedł, a mnie bardzo zaciekawiło jak taka rodzina dość inteligentna żyje na tak zacofanej wsi. Więc kiedy ponapisywałem raporty i rozkaz dzienny zaniosłem do dowódcy szwadronu do podpisania tak, że do godziny siódmej przed wieczorem byłem już wolny, ale gdy wychodziłem z wizyty przyszedł do mnie wachmistrz szef szwadronu i pyta się mnie, co ja taki odcyknięty, jakbym szedł na randkę więc ja mu mówię, że zostałem zaproszony przez sąsiadów mojej kwatery i mówię mu jak ich poznałem. Jego bardzo zaciekawiło moje opowiadanie i mówi, że też jego ciekawi i czy może ze mną iść, oczywiście, że bardzo chętnie go zabiorę. A mój szef był bardzo miłym człowiekiem około czterdzieści lat, gdy zaszliśmy do Państwa Majkowskich bo tak się ci państwo nazywali, przedstawiłem paniom szefa i odniosłem wrażenie, że on się paniom też podobał, za chwilę przyszedł pan domu więc przedstawił się nam mówiąc, że ma zaszczyt przyjmować polskich ułanów. Poproszono nas do stołu gdzie poczęstowano nas herbatką i jakieś znalazły się jeszcze ciasteczka, więc wytworzyła się miła atmosfera, pan domu okazał się że jest po wypadku w ciężkim inwalidztwie, bo nie może się wyprostować i jest w pół zgięty. Później zaczął nam grać na skrzypcach i to bardzo pięknie, pyta się nas czy mamy ochotę do tańca bo mówi, że jego panie dobrze tańczą i zaczął nam grać walczyki, poleczki, oberki więc zaczęliśmy tańczyć, ja z córką, szef z matką a szef mój był też świetnym tancerzem. I tak w tak miłej atmosferze spędziliśmy kilka godzin, w tej wsi kwaterowaliśmy przez kilka dni, bo do tej wsi pułk przybył po bardzo męczących ćwiczeniach więc trzeba było dać dłuższy odpoczynek szczególnie koniom, bo były bardzo zmęczone. Potem kiedy tylko miałem wolną chwilę, to spędzałem ją u panny Wali, ale po kilku dniach przyszła pora pożegnać się i odjechać. Po manewrach wróciliśmy do koszar 18 września i 20 września 1936r zostałem zwolniony do cywila.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Indar




Dołączył: 12 Mar 2012
Posty: 10
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 9:23, 30 Wrz 2013    Temat postu:

Ja pod koniec sierpnia tego roku zostałem powołany do wojska a na drugi już dzień wybuchła wojna. Przydział dostałem do swego macierzystego pułku. Pierwsze nasze starcie z Niemcami zaczęło się 10 września a 13 września zostałem ranny to było pod Surażem nad Narwią broniliśmy przyczółka gdzie Niemcy próbowali zbudować most na Narwi. Przed nami broniła jakaś kompania naszej piechoty więc nasz szwadron skierowano, ażeby zająć stanowiska piechoty, żeby pod naszą osłoną piechota mogła się wycofać. Ale po kilku godzinach, gdy Niemcy podciągnęli większe siły i zaczęli nas ostrzeliwać z moździerzy dostaliśmy rozkaz się wycofać, konie nasze z koniowodnymi stali w pobliskim lasku. Kilkanaście naszych koni w skutek detonacji wyrwało się z rąk koniowodnych także trzeba było ich łapać pod ostrzałem. Ja dosiadłem swoją klacz może dojechałem z pięćdziesiąt metrów i w tej chwili padł granat z moździerza po prostu przed samą moją klacz, która padła na ziemi przygniatając mnie siodłem tak, że byłem mocno potłuczony i najgorsze, że została mi zeszczepana lewa stopa. Ale miałem szczęście, że jeszcze nie wszyscy ułani byli na koniach, dwóch ułanów podskoczyło do mnie, gdzie mnie wyciągnęli spod konia i wsadzili na wolnego. I tak po godzinie dojechaliśmy do naszych taborów, gdzie położono mnie na wóz. Już nad ranem, gdy przejeżdżaliśmy przez Białystok mój dowódca szwadronu rtm. Wyszyński kazał mnie dowieźć do szpitala św. Rocha przy
ul. Marii Curie-Skłodowskiej i tak skończyła się moja wojna w 1939 roku.
14 września pod wieczór w szpitalu przyszła jedna pielęgniarka pytając nas, czy nie ma wśród żołnierzy pochodzących z drugiego pułku ułanów. Więc ja mówię do niej, że ja jestem właśnie podoficerem drugiego pułku ułanów - a o co chodzi? Więc ona mi mówi, że pod czwórką leży porucznik z drugiego pułku ułanów ranny i prosił ją żeby się dowiedziała, czy w szpitalu może są ranni z tego pułku. Zaraz też przy pomocy pielęgniarki poszedłem do Sali, gdzie leżał porucznik. Gdy wszedłem do sali zobaczyłem siedzącego na łóżku porucznika Janusza Raczkowskiego dobrze mi znajomego, który jak jeszcze ja służyłem trzy lata temu w służbie czynnej, to on był dowódcą 1 plutonu w naszym szwadronie i dobrze się znaliśmy. Gdy mnie zobaczył od razu mnie poznał zerwał się z łóżka, na którym siedział, ucałowaliśmy się jak bracia serdecznie, zaczęliśmy się wypytywać jeden drugiego, gdzie który został ranny. Na sali tej leżał jeszcze jeden ranny nieznajomy mi oficer, porucznik Roszkowski - tak mi się przedstawił. Na tej sali było ich tylko dwóch. W trakcie rozmowy pyta mnie się porucznik Raczkowski, czy bym się z nimi nie zabrał do szpitala, do Wilna bo mówi, że porucznik Roszkowski ma w Białymstoku szwagra, który ma samochód osobowy i jest jedno wolne miejsce w samochodzie to mnie zabiorą. Oczywiście, że z chęcią się zgodziłem z nimi jechać, bo Niemcy już byli pod Białymstokiem i było pewne, że jutro, czy pojutrze wkroczą wojska niemieckie do Białegostoku. Umówiliśmy się więc, że zaraz poproszę którąś z pielęgniarek, żeby mi przyniosła z magazynu moje umundurowanie i broń, bo zostawili mnie w szpitalu razem z bronią. Umówiliśmy się, że jutro o siódmej rano żebym był ubrany i czekał na nich, a oni mnie zabiorą.
W nocy przyniosła mi umundurowanie i broń, i już od razu się ubrałem, czekałem kiedy mnie powiadomią. Gdy minęła godzina siódma poprosiłem przechodzącą pielęgniarkę żeby sprawdziła, czy pod czwórką są jeszcze porucznicy Raczkowski i Roszkowski. Po chwili wróciła pielęgniarka mówiąc, że obaj porucznicy wyjechali o godzinie piątej ze szpitala do Wilna, otóż do dziś nie wiem dlaczego mnie nie powiadomili, że odjeżdżają i dlaczego mnie nie mogą zabrać ze sobą. Widocznie mieli kogoś ważniejszego jak ja, tak mi się wydaje. I dziś po wielu latach dowiedziałem się o losach porucznika Raczkowskiego i porucznika Roszkowskiego, iż w roku 1968 kiedy to zostałem zaproszony na zjazd ułanów 2 pułku ułanów, który odbył się za staraniem się pozostałych po wojnie oficerów i ułanów naszego pułku w Suwałkach. Na ten zjazd przybyło dużo ułanów z tego pułku, było około sześciu oficerów, dużo podoficerów i ułanów, w sumie około 60 osób. Było to bardzo wzruszające spotkanie. Przybyli uczestnicy z całej Polski a nawet spoza granic Polski. Wśród tych oficerów wyróżniał się szczególnie pułkownik Józef Koczwara mój dowódca pułku, kiedy służyłem w roku 1935. Na tym spotkaniu miał już prawie 90 lat, ale jeszcze dosyć dobrze się trzymał i tam właśnie dowiedziałem się o losach por. Raczkowskiego.
Otóż porucznik Raczkowski, kiedy oni wyjechali rano 15 września z Białegostoku do Wilna, to nie dojechali do Wilna, a zatrzymali się w Grodnie, w szpitalu wojskowym i tam przebywali przez kilka tygodni. Ale w tym czasie kiedy oni byli w szpitalu były już aresztowania kilku oficerów przez NKWD. We dwóch czując się zagrożeni aresztowaniem, pewnej nocy przy pomocy pielęgniarki, która przedtem ze swoją koleżanką dostarczyły im cywilne ubrania uciekli ze szpitala ze szpitala i zakwaterowali się ich tymczasowo u jednej rodziny w Grodnie. Po kilku dniach aresztowało ich NKWD i wywieziono ich do obozu w Kozielsku na Białorusi, gdzie w kwietniu 1940 roku zostali zamordowani w Katyniu. Ja gdybym z nimi pojechał to na pewno tak samo podzieliłbym ich los, widać Pan Bóg tak chciał żebym nie zginął.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Indar




Dołączył: 12 Mar 2012
Posty: 10
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 9:58, 30 Wrz 2013    Temat postu:

I jeszcze pytanie na koniec - gdzie podziały się zdjęcia które kiedyś przesłałem a znajdowały się w galerii?
Nie jest to żaden atak, pytam bo nie widzę. Jak trzeba to mogę znowu wysłać - jak je znajdę Smile

[link widoczny dla zalogowanych]

W środku autor powyższej kroniki - Stanisław Babiński.
Zdjęcie posiada nieczytelną pieczątkę, ale to chyba "Standardowy fotograf" pułku - widać fragmenty nazwiska
J. M.......
Sułwaki, i coś jakby Kościuszki
No 50
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.grochowscy.pl Strona Główna -> 2 Pułk Ułanów Grochowskich Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
subMildev free theme by spleen & Programosy
Regulamin